Gra
Krystyna Kuhn
Krystyna Kuhn
tłumaczenie: Robert Rzepecki
tytuł oryginału: Das Spiel
seria/cykl wydawniczy: Dolina tom 1
wydawnictwo: TELBIT
data wydania: 28 marca 2011
liczba stron: 296
słowa kluczowe: dolina, studenci, dziwne zjawiska, strach
kategoria: thriller/sensacja/kryminał
tytuł oryginału: Das Spiel
seria/cykl wydawniczy: Dolina tom 1
wydawnictwo: TELBIT
data wydania: 28 marca 2011
liczba stron: 296
słowa kluczowe: dolina, studenci, dziwne zjawiska, strach
kategoria: thriller/sensacja/kryminał
Moja ocena: 9/10
Julia razem z bratem (Robertem) przyjężdża do małego, ale zarazem tajemniczegi i dziwnego miasteczka. Mają złe przeczucia co do tego miejsca, zwłaszcza Robert. Nie muszą długo czekać, by się przekonać, że mieli rację. Na imprezie zorganizowaną dla pierwszorocznych studentów brat Julii widzi skaczącą do jeziora dziewczynę, skacze za nią jednak nic to nie dało. Kiedy mówi innym co widział, nikt munie wierzy włącznie z jego siostrą, która zdązyła się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu.
Co naprawdę tam się stało? Dlaczego tylko Robert ją widział? Co naprawdę się stało podczas imprezy nad jeziorem? Jaka historia wiąże się z tym miejscem?
Gra jest to krótka książka na umilenie dnia, która zarazem potrafi niesamowicie wciągnąć. W Polsce niestety wydano tylko pierwsze dwie części (a poza Polską są wydane co najmniej 3 części). Niemniej jednak warto ją przeczytać. Polecam!
Cytaty:
„A jednak się łudziła. Nie da się tak po prostu zostawić za sobą przeszłości, zatrzasnąć za nią drzwi, choćby nie wiadomo, jak się chciało. Kiedyś powróci i otworzy je z całej siły.”
„Bywały koszmary śniące się na jawie.”
Dłuższe fragmenty:
***
Nagle zamigotało światło, ale zgasło, pozostawiając ją w tej przerażającej ciemności. Zatrzymała się. Zabrakło jej tchu. Najchętniej krzyczałaby, lecz wiedziała, że jej krzyk odebrano by tak samo, jak rozpaczliwy koszmar Roberta, który wyrwał wszystkich ze snu.
Lampy na suficie błysnęły. Na moment zrobiło się jasno, a potem znowu ciemniej, w końcu korytarz utonął w upiornie zielonkawym świetle. To oświetlenie awaryjne. Przydymione światełka w odstępie kilku metrów wskazywały drogę do wyjścia.
Nie miała pojęcia, w jakiej części budynku się znajduje. Czy ciągle jeszcze w północnym skrzydle? Dlaczego w takim razie nic nie słyszała? Żadnych kroków, żadnych głosów. Dosłownie nic.
Zbita z tropu obejrzała się dookoła. Ta część budynku została najwyraźniej niedawno odremontowana. Pachniało jeszcze świeżą farbą, ze ścian i sufitu zniknęła ciemna boazeria, za to przestrzeń wokół powlekała zimna szarość. Tak samo pomalowano drzwi. Minęła dobra chwila, zanim Julia w mrocznym świetle dostrzegła na nich tabliczki.
Lecture Hall
Laboratory
Learning Center
Seminar Room 1-5
Wiedziała, że Grace College należy do najlepiej wyposażonych uczelni na kontynencie. Sale komputerowe, biblioteki, jadalnie, nowoczesne sale wykładowe, kino, własny teatr, supermarket, basen, boiska, dwie ogromne hale sportowe i wiele innych atrakcji stały otworem dla studentów mieszkających w kampusie. Nie wyobrażała sobie jednak, jak wielki i pełen zakamarków był sam budynek główny. Jak łatwo można było się tu zgubić! Prawdopodobnie w niekończących się korytarzach, na ciągnących się donikąd schodach można było błądzić cały dzień, wejść do windy zjeżdżającej do jądra Ziemi, a mimo wszystko wcale tam nie dotrzeć.
Kurczę! Przecież gdzieś tu musiały być te cholerne drzwi, przez które można stąd wyjść.
***
Pisk hamulców na wysokości prawie dwóch tysięcy metrów wyrwał Julię ze snu. Zdawało się, że wyładowana po brzegi terenówka z zakrętu na zakręt wyje coraz głośniej. Nic dziwnego. Land-rover wspinał się wśród stromych serpentyn pod górę od ponad godziny. Najwyraźniej dawał znać, że lata świetności ma już za sobą. Ostatni gasi światło!
Tak zawsze wołała mama, gdy wychodzili z domu. I właściwie Julii zdawało się, że po ich wyjeździe z Fields - dziury zabitej dechami w Górach Skalistych - ktoś naprawdę zgasił słońce.
Gapiła się przez zakurzoną szybę. Z wijącej się pod górę drogi widać było tylko wąski pasek szarego, mokrego asfaltu, połyskujący w stłumionym świetle reflektorów. Nad nimi prześwitywały ciągnące się po obu stronach drogi kontury świerków.
Do tego jeszcze te ptaki krążące drapieżnie nad drzewami, nie wiadomo, czy gotowe rzucić się na siebie, czy na auto zakłócające spokój ich terytorium. Światła samochodu ukazały przez moment znak na skraju drogi. Uwaga, spadające odłamki skalne!
Zaraz potem, po lewej stronie, las się przerzedził. Stroma skała strzeliście wznosiła się w górę, zasłaniając na moment widok z przodu. Zdawało się, że jadą wprost na majaczącą przed nimi kamienną ścianę. Land-rover wszedł w zakręt tuż przed wyłaniającym się za skałą mostem, wiszącym nad spadzistym wąwozem. Samochód zagruchotał, przejeżdżając najpewniej po drewnianym balu. Julia wcisnęła się odruchowo w siedzenie, jej brat moszcząc się w podgłówku, nadal spał.
Zdrętwiała jej noga, wcale już jej nie czuła. Spróbowała nią nieco poruszyć, kopiąc w coś miękkiego. Leżący u jej stóp olbrzymi czarny dog natychmiast skierował na nią ślepia. Nawet w ciemności rozpoznawała ten jego agresywny wzrok - Ike. Warknął cicho.
- Sorry - szepnęła, by go trochę ułagodzić.
Nie przepadała za życiem na wsi. Urodziła się w dużym mieście. Nie było sensu już tego wspominać.
Nie teraz.
Nigdy więcej.
Julia Frost ze swoim młodszym bratem Robertem od dwóch dni znajdowali się w drodze do college'u w Grace, mieścinie leżącej w dolinie Gór Skalistych. Nie od razu wylądowali w Calgary. Lecieli z przesiadkami, najpierw do Nowego Jorku, stamtąd do Seattle. Dopiero tu wsiedli w samolot do Calgary. I dalej do Banff, a potem do najbardziej znanego miejsca w Górach Skalistych, Lake Louis. Czekał tam na nich niewielki helikopter, by ich zabrać do Parku Narodowego Yoho.
Zamknęła oczy. Wciąż czuła, że wszystko to jest tylko jakiś sen. A może zdarzyło się już w jednym z tych światów równoległych, o których nieustannie rozprawiał Robert. Ten jego stale zamyślony wzrok spod okrągłych oprawek okularów, zdobytych kiedyś na pchlim targu... Wyglądał w nich jak najmłodszy w dziejach noblista: Robert Frost, międzynarodowy specjalista od zjawisk pozaziemskich.
W środku linijki I don't know where else I can go zaczął wyczerpywać się jej iPod. Widok na ekranie migotał: "Bateria wyzionie zaraz ducha".
- Robert? - tylko jego sylwetkę rozpoznawała w tej chwili. - Robert, pożyczysz mi swojego iPoda?
Bez odpowiedzi.
Alex, ich kierowca, spojrzał z uśmieszkiem na śpiącego obok brata Julii; był w Grace College, bądź też, jak sam mówił, po prostu w Grace, studentem seniorem i zarazem ich opiekunem. W Grace College, elitarnej uczelni dla wybitnie uzdolnionych, zwyczajem było, że studenci czwartego roku opiekują się pierwszoroczniakami. W szkole przywiązywano dużą wagę do współżycia w grupie, co Alex oznajmił zaraz na początku podróży.
Już na maleńkim lądowisku w Fields Alex przywitał ich tak promiennym uśmiechem, że Julia po raz pierwszy odetchnęła z ulgą po trudach długiej podróży. Również teraz, gdy spoglądał wesołym wzrokiem na Roberta, wydawał się sympatyczny. Odwracał się też od czasu do czasu w jej stronę, puszczając zabawnie oko.
***
Bladoniebieskie oczy wpatrywały się w Julię bez zmrużenia bite dwadzieścia sekund.
Nie to, żeby zaraz się ich bardzo przestraszyła. Wkurzyła się i tyle. Jej mózg rejestrował każdy szczegół, jakby usiłował z odebranych zmysłowo elementów skompletować obrazek.
Jasne, rybie oczy, piegi, chuda szyja. Pomarańczowe pasemka na tle ciemnych włosów. Taki żarówiasty oranż, jak na kamizelkach ratowników. Jeżeli to bezguście oferował fryzjer w kampusie, to wolała już zapuścić włosy do ziemi, przynajmniej miałaby czym ogrzać wciąż zimne stopy. Dziewczę miało na sobie wypchane szare spodnie od dresu i jakiś wymemłany T-shirt.
- Gapisz się na mnie, jakbyś zobaczyła ducha - powiedziała, wyciągając na powitanie rękę.
A co w tym dziwnego, skoro skradała się po północy do pokoju, wchodząc bez pukania czy przywitania się w sposób przyjęty wśród cywilizowanych ludzi?
Julia nabrała głęboko powietrza, by nie zdradzić na głos swoich myśli. Usiadła, wykrzywiając po raz setny w ciągu ostatnich paru godzin twarz w sztucznym uśmiechu. Obsypana piegami dłoń, którą przyjęła na powitanie, była zimna w dotyku, niczym skóra oskubanego dopiero co kurczaka.
Dziewczyna oblizała usta, pociągając głośno nosem. - Może nie słyszałaś, ale pukałam. Pomyślałam, że nie możesz zasnąć i może masz ochotę, by ktoś dotrzymał ci towarzystwa.
Prawdę mówiąc, Julia nie wierzyła w ani jedno jej słowo, mimo to odrzekła: - Rzeczywiście nie mogę zasnąć.
- Jasne, wszystko tu dla ciebie pewnie takie nowe.
Nie było za bardzo o czym mówić. Zresztą Julia nie miała nawet okazji, aby dojść do głosu, bo dziewczyna wylewała z siebie taki potok słów, że wodospad Niagara przy niej zdawał się kojącym nerwy strumyczkiem.
- Mogę ci opowiedzieć o Grace wszystko, co tylko chcesz wiedzieć. Na początku nie można się pozbierać, ale po kilku dniach zorientujesz się, co jest grane. I szczerze, ta uczelnia jest najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się zdarzyć. Wreszcie uwolniłam się od swoich starych. Żadnych wymówek, żadnych wniosków racjonalizatorskich związanych z moim życiem. Jestem tu w dolinie wprawdzie dopiero od tygodnia, ale zdaje mi się, jakbym się tu urodziła.
W pewnym sensie to nawet tak wyglądasz, pomyślała Julia.
- Posuń się trochę! - Dziwne dziewczę przeszło po łóżku i postawiwszy krok nad Julią, usadowiło się w nim wygodnie, opierając plecy o ścianę. - Czemu przyjechaliście tydzień później?
Julia wzięła głęboki wdech. Prawdziwa mistrzyni w kłamstwach, zawodowiec w wymyślaniu wymówek na poczekaniu. Odpowiadała zwykle pytaniem na pytanie.
- A właściwie to jak się nazywasz?
- Debora. Debora Wilder, ale mówią do mnie Debbie. - Debbie wychyliła się do przodu, by sięgnąć po błyskotki leżące na nocnym stoliku. - Co to za dwie obrączki na łańcuszku? - Wypatrywała na nich grawerunku, zanim Julia zdążyła wyrwać łańcuch z jej ręki.
- Aaa, sorry, nie chciałam być ciekawska. Jesteś zaręczona?
Zakochana, zaręczona, zamężna. Julia nie przypominała sobie, aby taka kolej rzeczy została gdzieś zapisana w jej terminarzu. Mimo to wspomnienia zaczęły kłębić się nagle w jej głowie.
Pewnie Kristian już o niej zapomniał. A może ciągle jej jeszcze szukał? Ciekawe, co pomyślał, gdy tak nagle zniknęła, bez pożegnania, bez słowa?
Może ktoś, kiedyś po latach, zapyta go: "Pamiętasz jeszcze tę dziewczynę, z którą przespałeś się pierwszy raz? W ten sobotni wieczór, ten wieczór, gdy zdarzyła się ta tragedia?"
Ile czasu upłynie, nim stanie się dla niego tylko mglistym wspomnieniem?
Jak długo, nim zapomni, kim sama była?
W odpowiedzi Kristian pewnie spyta, o którą dziewczynę chodzi.
- Tak w ogóle to mój pokój znajduje się dokładnie obok twojego. - Debbie rozglądała się z nieodpartą ciekawością po jej klitce. - Na co ci właściwie tyle bagażu? Chcesz tu zostać na zawsze? Ale fakt, są tu nauczyciele, którzy byli w Grace już w latach siedemdziesiątych i wrócili, zaraz po ponownym otwarciu doliny.
- Ponownym otwarciu? To ona była zamknięta?
Debbie machnęła ręką. - Dawne dzieje. Prehistoria. Martwmy się lepiej o to, co jest teraz. Na pewno chciałabyś się dowiedzieć wszystkiego o tych dwóch, co tu z nami mieszkają. Dzielimy wspólnie kuchnię i łazienkę, ale to już prawdopodobnie wiesz od Isabel. - Zaczęła gnieść palcami kołdrę. - Szczerze mówiąc, jeśli o nie chodzi, nie trafiłyśmy najlepiej. - Debbie kontynuowała, nie czekając na reakcję Julii. - A więc tam mieszka Rose. Taka kochana, śliczna, cudowna Rose. Ale tylko od łysiny w dół.
- Od łysiny w dół?
Debbie zachichotała.
- Jest zupełnie łysa. Wygląda jakby wyszła z kicia.
- Może jest chora?
- Nie mam pojęcia. Nie pytałam. To znaczy, spytałam ją, ale nic sensownego w odpowiedzi nie usłyszałam. - Debbie wykrzywiła twarz. - Znam ten typ. Odgrywa łagodną i niewinną, a tak naprawdę to miss untouchable. Niedotykalska, wiesz, o co chodzi?
- Ty mnie w ogóle słuchasz? - Dziewczyna spojrzała na Julię, zaciskając markotnie usta. Wyglądała, jakby zamiast warg miała tylko wąską szczelinę w twarzy. Było w tym coś oschłego.
- Jasne, że słucham. A ta druga?
Julia miała nadzieję, że złowieszczy wyraz twarzy Debbie zniknie z tym pytaniem, tymczasem teraz jeszcze bardziej wywracała nerwowo szaroniebieskimi oczami.
- Katie?
- Tak się nazywa?
- Tak, Katie West. Pochodzi z jakiegoś azjatyckiego kraju. Nie cierpię Azjatów, a ty?
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Mój Boże, przy okazji wydało się, że ta cała Debora jest w dodatku rasistką.
- Trzymaj się od niej lepiej z daleka! - szepnęła kumotersko panna Wilder. - Jest dziwna, z nikim prawie nie rozmawia. Zamknięta w sobie. Za to chłopaki z naszego roku są jak najbardziej w porządku. Przede wszystkim ta paczka na piętrze pod nami. Spodobają ci się! - westchnęła. - Jak ja im zazdroszczę Alexa! My na naszym piętrze musimy użerać się z tą zarozumiałą zołzą Isabel. Myśli, że jest nie wiadomo kim, bo jej starzy wykładają tu w college?u. - Zasady są po to, by je respektować - parodiowała seniorkę, choć Julia wyczuła w niej fałszywą nutę. - Jakby miała się za czyjąś matkę. Mniejsza z tym. Słyszałaś już, że w czwartek...
Głośny trzask przerwał potok jej słów, w tej samej chwili zawyła syrena, której dźwięk dochodził prawdopodobnie z głębi starego budynku. Nagle zgasło światło. W jednej sekundzie zapanowała w pokoju ciemność. Na zewnątrz też nie było kompletnie nic widać.
- O matko! Co się znowu stało?
Julia poczuła na swym ramieniu kurczowy uścisk czyjejś dłoni.
- O Boże! - głos Debbie osiągnął absolutny limit swoich możliwości, po czym szepnęła: - Ciemność! Boję się jej od dzieciństwa. Wierzę w nocne zjawy, rozumiesz, te wyłaniające się z mroku!
Brzmiała, jakby święcie wierzyła w to, co powiedziała. Julia roześmiałaby się najchętniej, jednak w następnej sekundzie usłyszała kolejny odgłos, a ten tak mocno ją wystraszył, że zadrżała.
Był to przeraźliwy krzyk roznoszący się po korytarzach uczelni. Nie miał w sobie nic ludzkiego. Sama rozpacz wyrywająca duszę z ciała.
***
Za plecami słyszała ciche rzężenie. W pierwszej chwili pomyślała, że dźwięk ten wydawała wisząca na suficie lampa z mrugającą bez przerwy żarówką. Po chwili zorientowała się, że to obiektyw. Ten chłopak w badziewnych różowych spodniach od piżamy trzymał kamerę, kierując ją bezpośrednio na twarz Roberta i wykrzykując:
- Super, super, super! Patrz w moją stronę! Tak, dokładnie tak! Człowieku, ale masz gigantyczne źrenice! Jakby ci ktoś w oczach dziury wypalił. Naćpałeś się czegoś? - Teraz podszedł jeszcze bliżej, nachylając się w jego kierunku. - Mógłbyś jeszcze zrobić tak, jakbyś spał? Ten krzyk nie nagrał mi się dobrze.
W Julii coś eksplodowało - ogromna kula ognia w głowie wypaliła wszelki rozsądek. Chwyciła kamerzystę za mordę. - Te, podglądacz jesteś, czy jak? Jeden z tych gnojków, co to zasadzają się na innych, bo podnieca ich czyjaś wpadka, a później wrzucają na You Tube'a? Wyłączaj kamerę, bo wsadzę ci ją zaraz własnoręcznie do dupy!
Może to głupie, ale przynajmniej zrobiło jej się lżej.
- Benjamin, ona ma rację, wyłącz kamerę! - nakazał mu David, położywszy rękę na ramieniu Julii, aby ją uspokoić. - Benjamin nie miał nic złego na myśli.
Ten David to jakiś tutejszy duszpasterz, czy jak? Niewykluczone, sądząc po jego stroju. Mimo to nie mogła się jakoś przed tym dobrodziejem całkowicie otworzyć. Pewnie jakiś nawiedzony kosmita, którego zesłano na ziemię w celu pełnienia misji naprawczej wśród dusz upadłych Ziemian.
Ulżyło jej, gdy w końcu łóżka pojawił się Alex. Choć był starszy od niej ledwie cztery lata, widać było, że jedyny cieszył się tu autorytetem i był w stanie zapanować nad tym chaosem. Wystarczyło, że wskazał na zegarek i zwięźle ogłosił: - Sądzę, że wszyscy możemy udać się do łóżek. Jak widzicie, Robert miewa się dobrze.
David i Benjamin spojrzeli na siebie i bez zbędnych komentarzy opuścili pokój. Alex poszedł za nimi. Pożegnawszy się jeszcze z Julią i Robertem na dobranoc, dorzucił: - Najlepiej będzie, jak się oboje porządnie wyśpicie!
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Julia obeszła łóżko dookoła. Stanęła przy oknie, wpatrując się w jezioro, w tę plamę w mroku.
- Nie możemy tutaj zostać - usłyszała za sobą szept Roberta. - W tym miejscu czai się zło, rozumiesz, zło!
***
Julia patrzyła wciąż w dół, na Lake Mirror. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Alex przykucnął na brzegu, dokładnie jak filmujący Benjamin, David telefonował z komórki. Robert siedział na kamieniu, patrząc tępo na innych. Zbladł jak zjawa.
Julia potknęła się, schodząc ze skarpy. Zbiegła dalej, żeby nie stracić równowagi. Chris niemal deptał jej po piętach.
Nagle na ich drodze stanęła Debbie. - Leży tam na dole w wodzie! - darła się histerycznie. - Okropne! Nie mogę na to patrzeć!
Benjamin zawołał do nich: - Tam! Widzicie? Tam w dole! Jej wózek! Sądzę, że to koła! Kręcą się! Obłęd! Tam w głębi!
Julia ruszyła naprzód. Chris spróbował chwycić ją za ramię.
- Chcesz rzeczywiście na to patrzeć? Dlaczego? - spytał.
- Nie wiem - odszepnęła.
Woda w jeziorze połyskiwała w ostatnich promieniach słońca, gładkiej powierzchni Lake Mirror nie marszczył najmniejszy nawet podmuch wiatru. Brzeg stromo tu opadał, prawie jak skalny uskok. I choć jezioro było głębokie co najmniej na osiem metrów, spokojnie dało się dojrzeć, co leżało na dnie - tak czysta była woda.
Benjamin miał rację. Julia widziała wyraźnie, jak srebrne koło powoli obracało się na dnie lustrzanego jeziora. Jakkolwiek mogło wydawać się to dziwne czy absurdalne, dostrzegła delikatny ruch.
Łodygi moczarki poruszały się tu i tam, jakby tańczyły.
Nie, to nie były łodygi, lecz włosy.
Długie włosy, jak włókna, jak niezliczone włókna rozproszone w wodzie.
- O Boże - szepnęła. - Widzicie to? Włosy Angeli. - Gdzieś w najdalszym zakątku mózgu uświadomiła sobie, że ściskała kurczowo ramię Chrisa, a Alex wymiotował na klęczkach. Jakiś kamień oderwał się i wpadł do wody. Ciało dziewczyny leżące pod nimi na dnie jeziora zamazywało się i w końcu nie można już go było dostrzec.
- David! Kiedy w końcu zjawi się ta pomoc? - Debbie patrzyła histerycznie na kolegę składającego właśnie komórkę.
- Pomoc? - Chris puścił Julię i włożył ręce w kieszenie jeansów. - Na nic tu już pomoc.
To dziwne, ale Julia nie odebrała słów Chrisa jako pozbawionych uczuć. Sposób, w jaki je artykułował, mieszanina rzeczowości, dystansu i odrobiny sarkazmu, uspokoiły ją. Jakby dawał do zrozumienia, że ta śmierć jej nie dotyczyła. Ledwo znała tę dziewczynę. A to, co teraz nastąpi, nie wpłynie na jej życie.
- Sądzisz, że ona naprawdę nie żyje? - Debbie sprawiała wrażenie, jakby niczego nie pojmowała. Czy można być aż tak głupim?
- A co ty myślisz, że ona tam sobie nurkuje? - Julia nie mogła się opanować.
Chris skomentował: - Bardziej nieżywa być nie może. A ja nie chcę być przy wyciąganiu jej zwłok. Nienawidzę widoku topielicy.
***
Julia najwyraźniej na kilka minut straciła przytomność. Odzyskała ją dopiero, gdy dotarło do niej jakieś stukotanie. Ktoś walił gorączkowo w klawiaturę peceta, sapiąc i przeklinając cicho pod nosem.
Nie czuła ciała, zrobiło jej się dziwnie słabo, była bezwładna, nieważka, niczym zawieszony w przestrzeni kosmicznej astronauta. I nie leżała już na tyłach pomieszczenia. Alex musiał zawlec ją na przód.
Z trudem obróciła głowę na bok. Obok niej leżała Debbie. Zbladła, jakby ktoś wymalował jej twarz białym podkładem maskującym. Krwawe linie strug totalnie zniekształcały jej rysy.
A Katie? Rozpłynęła się w powietrzu.
Julia poruszyła się. Uniosła głowę, próbowała się podnieść.
- Kurwa! - usłyszała nad sobą głos Alexa.
Szurnęło krzesło, przykucnął obok niej i zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. Twarz miał nieruchomą, zimną, tępą.
- Co...? - wystękała. To jedyne słowo, które z siebie wydała. Zabrzmiało żałośnie.
- Wy małe suki z waszym durnym wścibstwem - szeptał bezpośrednio do jej ucha. - Jeżeli czegoś nienawidzę, to wścibstwa. Ludzi, którzy mnie obserwują, szpiegują, latają za mną, śledzą. Którzy próbują mi popsuć wszystko, do czego doszedłem.
Julia domyślała się, o czym mówił.
- Wiedza znaczy władza - wyjaśniał jej i Robertowi ten detektyw w Berlinie. - Jeżeli ktoś dowie się, gdzie jesteście, będziecie automatycznie w niebezpieczeństwie. Więc nie ufajcie nikomu, rozumiecie? Nikomu. Wyłącznie wy możecie znać prawdę.
- Ale ja nic nie wiem! - Julia ledwo wydobywała głos, gdyż łapy Alexa przyciskały jej krtań.
- Myślisz, że nie wiem, po co tu jesteś? Czemu myszkowałaś w moim biurze, w środku nocy? Po co ukradłaś kopertę? Najpierw ta głupia Debbie, teraz ty. Myślałaś, że się nie kapnę, co? Ale mylicie się! Widzę wszystko i znam was na wylot! Tobie też chodziło tylko o jedno? Dlatego ryzykowałaś życiem w jeziorze, nie pisnęłaś nic o medalionie, co nie? Jesteś taka sama jak te wszystkie suczki. - Alex charczał. - Chcesz mnie szantażować!
- Nie, to nie miało nic wspólnego z tobą - wystękała Julia, on jednak jej wcale nie słuchał.
- Angela też myślała, że może zabrać mi moją przyszłość, ale się pomyliła. - Zaśmiał się. - Wszystkie się mylicie! Moje życie należy do mnie, rozumiesz! Do mnie, i tylko do mnie. Nie do was, podłe dziwki! - Zamilkł na ułamek sekundy. - Czemu nie mogłyście zostawić mnie po prostu w spokoju? Teraz jest już na to za późno! - Nagle głos mu się załamał, jakby był bliski płaczu. Przynajmniej rozluźnił uścisk ręki. Julia usiłowała znowu się poruszyć.
Nic z tego, ręce Alexa ponownie chwyciły ją za kark. - Nie ruszaj się z miejsca - syknął.
- Umiem zachować tajemnicę - zarzekała się rozpaczliwie Julia. - I załatwię, żeby Debbie trzymała język za zębami. Przyrzekam ci. - Usiłowała przybrać taki ton głosu, żeby zabrzmiał jak obietnica oznaczająca: "Możesz mi zaufać".
- Aha, nadszedł czas na psychologiczne podchody, co? - Alex zaśmiał się, a zabrzmiało to tak, jakby jego nastrój raptownie się zmienił, jakby się teraz nieźle bawił. - Myślisz, że postradałem zmysły, co? Nic nie rozumiesz. Tak to jest z kotami. Zbyt późno zaczynacie pojmować, co się tu dzieje. Nie, nie jestem wariatem, lecz realistą! Nie chodzi o to, co się dzieje we mnie, lecz co wokół nas. Nie zrozumiałaś doliny, nie?
Nie rozumieć doliny?
Co miał na myśli?
Nagle zamigotało światło, ale zgasło, pozostawiając ją w tej przerażającej ciemności. Zatrzymała się. Zabrakło jej tchu. Najchętniej krzyczałaby, lecz wiedziała, że jej krzyk odebrano by tak samo, jak rozpaczliwy koszmar Roberta, który wyrwał wszystkich ze snu.
Lampy na suficie błysnęły. Na moment zrobiło się jasno, a potem znowu ciemniej, w końcu korytarz utonął w upiornie zielonkawym świetle. To oświetlenie awaryjne. Przydymione światełka w odstępie kilku metrów wskazywały drogę do wyjścia.
Nie miała pojęcia, w jakiej części budynku się znajduje. Czy ciągle jeszcze w północnym skrzydle? Dlaczego w takim razie nic nie słyszała? Żadnych kroków, żadnych głosów. Dosłownie nic.
Zbita z tropu obejrzała się dookoła. Ta część budynku została najwyraźniej niedawno odremontowana. Pachniało jeszcze świeżą farbą, ze ścian i sufitu zniknęła ciemna boazeria, za to przestrzeń wokół powlekała zimna szarość. Tak samo pomalowano drzwi. Minęła dobra chwila, zanim Julia w mrocznym świetle dostrzegła na nich tabliczki.
Lecture Hall
Laboratory
Learning Center
Seminar Room 1-5
Wiedziała, że Grace College należy do najlepiej wyposażonych uczelni na kontynencie. Sale komputerowe, biblioteki, jadalnie, nowoczesne sale wykładowe, kino, własny teatr, supermarket, basen, boiska, dwie ogromne hale sportowe i wiele innych atrakcji stały otworem dla studentów mieszkających w kampusie. Nie wyobrażała sobie jednak, jak wielki i pełen zakamarków był sam budynek główny. Jak łatwo można było się tu zgubić! Prawdopodobnie w niekończących się korytarzach, na ciągnących się donikąd schodach można było błądzić cały dzień, wejść do windy zjeżdżającej do jądra Ziemi, a mimo wszystko wcale tam nie dotrzeć.
Kurczę! Przecież gdzieś tu musiały być te cholerne drzwi, przez które można stąd wyjść.
***
Pisk hamulców na wysokości prawie dwóch tysięcy metrów wyrwał Julię ze snu. Zdawało się, że wyładowana po brzegi terenówka z zakrętu na zakręt wyje coraz głośniej. Nic dziwnego. Land-rover wspinał się wśród stromych serpentyn pod górę od ponad godziny. Najwyraźniej dawał znać, że lata świetności ma już za sobą. Ostatni gasi światło!
Tak zawsze wołała mama, gdy wychodzili z domu. I właściwie Julii zdawało się, że po ich wyjeździe z Fields - dziury zabitej dechami w Górach Skalistych - ktoś naprawdę zgasił słońce.
Gapiła się przez zakurzoną szybę. Z wijącej się pod górę drogi widać było tylko wąski pasek szarego, mokrego asfaltu, połyskujący w stłumionym świetle reflektorów. Nad nimi prześwitywały ciągnące się po obu stronach drogi kontury świerków.
Do tego jeszcze te ptaki krążące drapieżnie nad drzewami, nie wiadomo, czy gotowe rzucić się na siebie, czy na auto zakłócające spokój ich terytorium. Światła samochodu ukazały przez moment znak na skraju drogi. Uwaga, spadające odłamki skalne!
Zaraz potem, po lewej stronie, las się przerzedził. Stroma skała strzeliście wznosiła się w górę, zasłaniając na moment widok z przodu. Zdawało się, że jadą wprost na majaczącą przed nimi kamienną ścianę. Land-rover wszedł w zakręt tuż przed wyłaniającym się za skałą mostem, wiszącym nad spadzistym wąwozem. Samochód zagruchotał, przejeżdżając najpewniej po drewnianym balu. Julia wcisnęła się odruchowo w siedzenie, jej brat moszcząc się w podgłówku, nadal spał.
Zdrętwiała jej noga, wcale już jej nie czuła. Spróbowała nią nieco poruszyć, kopiąc w coś miękkiego. Leżący u jej stóp olbrzymi czarny dog natychmiast skierował na nią ślepia. Nawet w ciemności rozpoznawała ten jego agresywny wzrok - Ike. Warknął cicho.
- Sorry - szepnęła, by go trochę ułagodzić.
Nie przepadała za życiem na wsi. Urodziła się w dużym mieście. Nie było sensu już tego wspominać.
Nie teraz.
Nigdy więcej.
Julia Frost ze swoim młodszym bratem Robertem od dwóch dni znajdowali się w drodze do college'u w Grace, mieścinie leżącej w dolinie Gór Skalistych. Nie od razu wylądowali w Calgary. Lecieli z przesiadkami, najpierw do Nowego Jorku, stamtąd do Seattle. Dopiero tu wsiedli w samolot do Calgary. I dalej do Banff, a potem do najbardziej znanego miejsca w Górach Skalistych, Lake Louis. Czekał tam na nich niewielki helikopter, by ich zabrać do Parku Narodowego Yoho.
Zamknęła oczy. Wciąż czuła, że wszystko to jest tylko jakiś sen. A może zdarzyło się już w jednym z tych światów równoległych, o których nieustannie rozprawiał Robert. Ten jego stale zamyślony wzrok spod okrągłych oprawek okularów, zdobytych kiedyś na pchlim targu... Wyglądał w nich jak najmłodszy w dziejach noblista: Robert Frost, międzynarodowy specjalista od zjawisk pozaziemskich.
W środku linijki I don't know where else I can go zaczął wyczerpywać się jej iPod. Widok na ekranie migotał: "Bateria wyzionie zaraz ducha".
- Robert? - tylko jego sylwetkę rozpoznawała w tej chwili. - Robert, pożyczysz mi swojego iPoda?
Bez odpowiedzi.
Alex, ich kierowca, spojrzał z uśmieszkiem na śpiącego obok brata Julii; był w Grace College, bądź też, jak sam mówił, po prostu w Grace, studentem seniorem i zarazem ich opiekunem. W Grace College, elitarnej uczelni dla wybitnie uzdolnionych, zwyczajem było, że studenci czwartego roku opiekują się pierwszoroczniakami. W szkole przywiązywano dużą wagę do współżycia w grupie, co Alex oznajmił zaraz na początku podróży.
Już na maleńkim lądowisku w Fields Alex przywitał ich tak promiennym uśmiechem, że Julia po raz pierwszy odetchnęła z ulgą po trudach długiej podróży. Również teraz, gdy spoglądał wesołym wzrokiem na Roberta, wydawał się sympatyczny. Odwracał się też od czasu do czasu w jej stronę, puszczając zabawnie oko.
***
Bladoniebieskie oczy wpatrywały się w Julię bez zmrużenia bite dwadzieścia sekund.
Nie to, żeby zaraz się ich bardzo przestraszyła. Wkurzyła się i tyle. Jej mózg rejestrował każdy szczegół, jakby usiłował z odebranych zmysłowo elementów skompletować obrazek.
Jasne, rybie oczy, piegi, chuda szyja. Pomarańczowe pasemka na tle ciemnych włosów. Taki żarówiasty oranż, jak na kamizelkach ratowników. Jeżeli to bezguście oferował fryzjer w kampusie, to wolała już zapuścić włosy do ziemi, przynajmniej miałaby czym ogrzać wciąż zimne stopy. Dziewczę miało na sobie wypchane szare spodnie od dresu i jakiś wymemłany T-shirt.
- Gapisz się na mnie, jakbyś zobaczyła ducha - powiedziała, wyciągając na powitanie rękę.
A co w tym dziwnego, skoro skradała się po północy do pokoju, wchodząc bez pukania czy przywitania się w sposób przyjęty wśród cywilizowanych ludzi?
Julia nabrała głęboko powietrza, by nie zdradzić na głos swoich myśli. Usiadła, wykrzywiając po raz setny w ciągu ostatnich paru godzin twarz w sztucznym uśmiechu. Obsypana piegami dłoń, którą przyjęła na powitanie, była zimna w dotyku, niczym skóra oskubanego dopiero co kurczaka.
Dziewczyna oblizała usta, pociągając głośno nosem. - Może nie słyszałaś, ale pukałam. Pomyślałam, że nie możesz zasnąć i może masz ochotę, by ktoś dotrzymał ci towarzystwa.
Prawdę mówiąc, Julia nie wierzyła w ani jedno jej słowo, mimo to odrzekła: - Rzeczywiście nie mogę zasnąć.
- Jasne, wszystko tu dla ciebie pewnie takie nowe.
Nie było za bardzo o czym mówić. Zresztą Julia nie miała nawet okazji, aby dojść do głosu, bo dziewczyna wylewała z siebie taki potok słów, że wodospad Niagara przy niej zdawał się kojącym nerwy strumyczkiem.
- Mogę ci opowiedzieć o Grace wszystko, co tylko chcesz wiedzieć. Na początku nie można się pozbierać, ale po kilku dniach zorientujesz się, co jest grane. I szczerze, ta uczelnia jest najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się zdarzyć. Wreszcie uwolniłam się od swoich starych. Żadnych wymówek, żadnych wniosków racjonalizatorskich związanych z moim życiem. Jestem tu w dolinie wprawdzie dopiero od tygodnia, ale zdaje mi się, jakbym się tu urodziła.
W pewnym sensie to nawet tak wyglądasz, pomyślała Julia.
- Posuń się trochę! - Dziwne dziewczę przeszło po łóżku i postawiwszy krok nad Julią, usadowiło się w nim wygodnie, opierając plecy o ścianę. - Czemu przyjechaliście tydzień później?
Julia wzięła głęboki wdech. Prawdziwa mistrzyni w kłamstwach, zawodowiec w wymyślaniu wymówek na poczekaniu. Odpowiadała zwykle pytaniem na pytanie.
- A właściwie to jak się nazywasz?
- Debora. Debora Wilder, ale mówią do mnie Debbie. - Debbie wychyliła się do przodu, by sięgnąć po błyskotki leżące na nocnym stoliku. - Co to za dwie obrączki na łańcuszku? - Wypatrywała na nich grawerunku, zanim Julia zdążyła wyrwać łańcuch z jej ręki.
- Aaa, sorry, nie chciałam być ciekawska. Jesteś zaręczona?
Zakochana, zaręczona, zamężna. Julia nie przypominała sobie, aby taka kolej rzeczy została gdzieś zapisana w jej terminarzu. Mimo to wspomnienia zaczęły kłębić się nagle w jej głowie.
Pewnie Kristian już o niej zapomniał. A może ciągle jej jeszcze szukał? Ciekawe, co pomyślał, gdy tak nagle zniknęła, bez pożegnania, bez słowa?
Może ktoś, kiedyś po latach, zapyta go: "Pamiętasz jeszcze tę dziewczynę, z którą przespałeś się pierwszy raz? W ten sobotni wieczór, ten wieczór, gdy zdarzyła się ta tragedia?"
Ile czasu upłynie, nim stanie się dla niego tylko mglistym wspomnieniem?
Jak długo, nim zapomni, kim sama była?
W odpowiedzi Kristian pewnie spyta, o którą dziewczynę chodzi.
- Tak w ogóle to mój pokój znajduje się dokładnie obok twojego. - Debbie rozglądała się z nieodpartą ciekawością po jej klitce. - Na co ci właściwie tyle bagażu? Chcesz tu zostać na zawsze? Ale fakt, są tu nauczyciele, którzy byli w Grace już w latach siedemdziesiątych i wrócili, zaraz po ponownym otwarciu doliny.
- Ponownym otwarciu? To ona była zamknięta?
Debbie machnęła ręką. - Dawne dzieje. Prehistoria. Martwmy się lepiej o to, co jest teraz. Na pewno chciałabyś się dowiedzieć wszystkiego o tych dwóch, co tu z nami mieszkają. Dzielimy wspólnie kuchnię i łazienkę, ale to już prawdopodobnie wiesz od Isabel. - Zaczęła gnieść palcami kołdrę. - Szczerze mówiąc, jeśli o nie chodzi, nie trafiłyśmy najlepiej. - Debbie kontynuowała, nie czekając na reakcję Julii. - A więc tam mieszka Rose. Taka kochana, śliczna, cudowna Rose. Ale tylko od łysiny w dół.
- Od łysiny w dół?
Debbie zachichotała.
- Jest zupełnie łysa. Wygląda jakby wyszła z kicia.
- Może jest chora?
- Nie mam pojęcia. Nie pytałam. To znaczy, spytałam ją, ale nic sensownego w odpowiedzi nie usłyszałam. - Debbie wykrzywiła twarz. - Znam ten typ. Odgrywa łagodną i niewinną, a tak naprawdę to miss untouchable. Niedotykalska, wiesz, o co chodzi?
- Ty mnie w ogóle słuchasz? - Dziewczyna spojrzała na Julię, zaciskając markotnie usta. Wyglądała, jakby zamiast warg miała tylko wąską szczelinę w twarzy. Było w tym coś oschłego.
- Jasne, że słucham. A ta druga?
Julia miała nadzieję, że złowieszczy wyraz twarzy Debbie zniknie z tym pytaniem, tymczasem teraz jeszcze bardziej wywracała nerwowo szaroniebieskimi oczami.
- Katie?
- Tak się nazywa?
- Tak, Katie West. Pochodzi z jakiegoś azjatyckiego kraju. Nie cierpię Azjatów, a ty?
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Mój Boże, przy okazji wydało się, że ta cała Debora jest w dodatku rasistką.
- Trzymaj się od niej lepiej z daleka! - szepnęła kumotersko panna Wilder. - Jest dziwna, z nikim prawie nie rozmawia. Zamknięta w sobie. Za to chłopaki z naszego roku są jak najbardziej w porządku. Przede wszystkim ta paczka na piętrze pod nami. Spodobają ci się! - westchnęła. - Jak ja im zazdroszczę Alexa! My na naszym piętrze musimy użerać się z tą zarozumiałą zołzą Isabel. Myśli, że jest nie wiadomo kim, bo jej starzy wykładają tu w college?u. - Zasady są po to, by je respektować - parodiowała seniorkę, choć Julia wyczuła w niej fałszywą nutę. - Jakby miała się za czyjąś matkę. Mniejsza z tym. Słyszałaś już, że w czwartek...
Głośny trzask przerwał potok jej słów, w tej samej chwili zawyła syrena, której dźwięk dochodził prawdopodobnie z głębi starego budynku. Nagle zgasło światło. W jednej sekundzie zapanowała w pokoju ciemność. Na zewnątrz też nie było kompletnie nic widać.
- O matko! Co się znowu stało?
Julia poczuła na swym ramieniu kurczowy uścisk czyjejś dłoni.
- O Boże! - głos Debbie osiągnął absolutny limit swoich możliwości, po czym szepnęła: - Ciemność! Boję się jej od dzieciństwa. Wierzę w nocne zjawy, rozumiesz, te wyłaniające się z mroku!
Brzmiała, jakby święcie wierzyła w to, co powiedziała. Julia roześmiałaby się najchętniej, jednak w następnej sekundzie usłyszała kolejny odgłos, a ten tak mocno ją wystraszył, że zadrżała.
Był to przeraźliwy krzyk roznoszący się po korytarzach uczelni. Nie miał w sobie nic ludzkiego. Sama rozpacz wyrywająca duszę z ciała.
***
Za plecami słyszała ciche rzężenie. W pierwszej chwili pomyślała, że dźwięk ten wydawała wisząca na suficie lampa z mrugającą bez przerwy żarówką. Po chwili zorientowała się, że to obiektyw. Ten chłopak w badziewnych różowych spodniach od piżamy trzymał kamerę, kierując ją bezpośrednio na twarz Roberta i wykrzykując:
- Super, super, super! Patrz w moją stronę! Tak, dokładnie tak! Człowieku, ale masz gigantyczne źrenice! Jakby ci ktoś w oczach dziury wypalił. Naćpałeś się czegoś? - Teraz podszedł jeszcze bliżej, nachylając się w jego kierunku. - Mógłbyś jeszcze zrobić tak, jakbyś spał? Ten krzyk nie nagrał mi się dobrze.
W Julii coś eksplodowało - ogromna kula ognia w głowie wypaliła wszelki rozsądek. Chwyciła kamerzystę za mordę. - Te, podglądacz jesteś, czy jak? Jeden z tych gnojków, co to zasadzają się na innych, bo podnieca ich czyjaś wpadka, a później wrzucają na You Tube'a? Wyłączaj kamerę, bo wsadzę ci ją zaraz własnoręcznie do dupy!
Może to głupie, ale przynajmniej zrobiło jej się lżej.
- Benjamin, ona ma rację, wyłącz kamerę! - nakazał mu David, położywszy rękę na ramieniu Julii, aby ją uspokoić. - Benjamin nie miał nic złego na myśli.
Ten David to jakiś tutejszy duszpasterz, czy jak? Niewykluczone, sądząc po jego stroju. Mimo to nie mogła się jakoś przed tym dobrodziejem całkowicie otworzyć. Pewnie jakiś nawiedzony kosmita, którego zesłano na ziemię w celu pełnienia misji naprawczej wśród dusz upadłych Ziemian.
Ulżyło jej, gdy w końcu łóżka pojawił się Alex. Choć był starszy od niej ledwie cztery lata, widać było, że jedyny cieszył się tu autorytetem i był w stanie zapanować nad tym chaosem. Wystarczyło, że wskazał na zegarek i zwięźle ogłosił: - Sądzę, że wszyscy możemy udać się do łóżek. Jak widzicie, Robert miewa się dobrze.
David i Benjamin spojrzeli na siebie i bez zbędnych komentarzy opuścili pokój. Alex poszedł za nimi. Pożegnawszy się jeszcze z Julią i Robertem na dobranoc, dorzucił: - Najlepiej będzie, jak się oboje porządnie wyśpicie!
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Julia obeszła łóżko dookoła. Stanęła przy oknie, wpatrując się w jezioro, w tę plamę w mroku.
- Nie możemy tutaj zostać - usłyszała za sobą szept Roberta. - W tym miejscu czai się zło, rozumiesz, zło!
***
Julia patrzyła wciąż w dół, na Lake Mirror. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Alex przykucnął na brzegu, dokładnie jak filmujący Benjamin, David telefonował z komórki. Robert siedział na kamieniu, patrząc tępo na innych. Zbladł jak zjawa.
Julia potknęła się, schodząc ze skarpy. Zbiegła dalej, żeby nie stracić równowagi. Chris niemal deptał jej po piętach.
Nagle na ich drodze stanęła Debbie. - Leży tam na dole w wodzie! - darła się histerycznie. - Okropne! Nie mogę na to patrzeć!
Benjamin zawołał do nich: - Tam! Widzicie? Tam w dole! Jej wózek! Sądzę, że to koła! Kręcą się! Obłęd! Tam w głębi!
Julia ruszyła naprzód. Chris spróbował chwycić ją za ramię.
- Chcesz rzeczywiście na to patrzeć? Dlaczego? - spytał.
- Nie wiem - odszepnęła.
Woda w jeziorze połyskiwała w ostatnich promieniach słońca, gładkiej powierzchni Lake Mirror nie marszczył najmniejszy nawet podmuch wiatru. Brzeg stromo tu opadał, prawie jak skalny uskok. I choć jezioro było głębokie co najmniej na osiem metrów, spokojnie dało się dojrzeć, co leżało na dnie - tak czysta była woda.
Benjamin miał rację. Julia widziała wyraźnie, jak srebrne koło powoli obracało się na dnie lustrzanego jeziora. Jakkolwiek mogło wydawać się to dziwne czy absurdalne, dostrzegła delikatny ruch.
Łodygi moczarki poruszały się tu i tam, jakby tańczyły.
Nie, to nie były łodygi, lecz włosy.
Długie włosy, jak włókna, jak niezliczone włókna rozproszone w wodzie.
- O Boże - szepnęła. - Widzicie to? Włosy Angeli. - Gdzieś w najdalszym zakątku mózgu uświadomiła sobie, że ściskała kurczowo ramię Chrisa, a Alex wymiotował na klęczkach. Jakiś kamień oderwał się i wpadł do wody. Ciało dziewczyny leżące pod nimi na dnie jeziora zamazywało się i w końcu nie można już go było dostrzec.
- David! Kiedy w końcu zjawi się ta pomoc? - Debbie patrzyła histerycznie na kolegę składającego właśnie komórkę.
- Pomoc? - Chris puścił Julię i włożył ręce w kieszenie jeansów. - Na nic tu już pomoc.
To dziwne, ale Julia nie odebrała słów Chrisa jako pozbawionych uczuć. Sposób, w jaki je artykułował, mieszanina rzeczowości, dystansu i odrobiny sarkazmu, uspokoiły ją. Jakby dawał do zrozumienia, że ta śmierć jej nie dotyczyła. Ledwo znała tę dziewczynę. A to, co teraz nastąpi, nie wpłynie na jej życie.
- Sądzisz, że ona naprawdę nie żyje? - Debbie sprawiała wrażenie, jakby niczego nie pojmowała. Czy można być aż tak głupim?
- A co ty myślisz, że ona tam sobie nurkuje? - Julia nie mogła się opanować.
Chris skomentował: - Bardziej nieżywa być nie może. A ja nie chcę być przy wyciąganiu jej zwłok. Nienawidzę widoku topielicy.
***
Julia najwyraźniej na kilka minut straciła przytomność. Odzyskała ją dopiero, gdy dotarło do niej jakieś stukotanie. Ktoś walił gorączkowo w klawiaturę peceta, sapiąc i przeklinając cicho pod nosem.
Nie czuła ciała, zrobiło jej się dziwnie słabo, była bezwładna, nieważka, niczym zawieszony w przestrzeni kosmicznej astronauta. I nie leżała już na tyłach pomieszczenia. Alex musiał zawlec ją na przód.
Z trudem obróciła głowę na bok. Obok niej leżała Debbie. Zbladła, jakby ktoś wymalował jej twarz białym podkładem maskującym. Krwawe linie strug totalnie zniekształcały jej rysy.
A Katie? Rozpłynęła się w powietrzu.
Julia poruszyła się. Uniosła głowę, próbowała się podnieść.
- Kurwa! - usłyszała nad sobą głos Alexa.
Szurnęło krzesło, przykucnął obok niej i zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. Twarz miał nieruchomą, zimną, tępą.
- Co...? - wystękała. To jedyne słowo, które z siebie wydała. Zabrzmiało żałośnie.
- Wy małe suki z waszym durnym wścibstwem - szeptał bezpośrednio do jej ucha. - Jeżeli czegoś nienawidzę, to wścibstwa. Ludzi, którzy mnie obserwują, szpiegują, latają za mną, śledzą. Którzy próbują mi popsuć wszystko, do czego doszedłem.
Julia domyślała się, o czym mówił.
- Wiedza znaczy władza - wyjaśniał jej i Robertowi ten detektyw w Berlinie. - Jeżeli ktoś dowie się, gdzie jesteście, będziecie automatycznie w niebezpieczeństwie. Więc nie ufajcie nikomu, rozumiecie? Nikomu. Wyłącznie wy możecie znać prawdę.
- Ale ja nic nie wiem! - Julia ledwo wydobywała głos, gdyż łapy Alexa przyciskały jej krtań.
- Myślisz, że nie wiem, po co tu jesteś? Czemu myszkowałaś w moim biurze, w środku nocy? Po co ukradłaś kopertę? Najpierw ta głupia Debbie, teraz ty. Myślałaś, że się nie kapnę, co? Ale mylicie się! Widzę wszystko i znam was na wylot! Tobie też chodziło tylko o jedno? Dlatego ryzykowałaś życiem w jeziorze, nie pisnęłaś nic o medalionie, co nie? Jesteś taka sama jak te wszystkie suczki. - Alex charczał. - Chcesz mnie szantażować!
- Nie, to nie miało nic wspólnego z tobą - wystękała Julia, on jednak jej wcale nie słuchał.
- Angela też myślała, że może zabrać mi moją przyszłość, ale się pomyliła. - Zaśmiał się. - Wszystkie się mylicie! Moje życie należy do mnie, rozumiesz! Do mnie, i tylko do mnie. Nie do was, podłe dziwki! - Zamilkł na ułamek sekundy. - Czemu nie mogłyście zostawić mnie po prostu w spokoju? Teraz jest już na to za późno! - Nagle głos mu się załamał, jakby był bliski płaczu. Przynajmniej rozluźnił uścisk ręki. Julia usiłowała znowu się poruszyć.
Nic z tego, ręce Alexa ponownie chwyciły ją za kark. - Nie ruszaj się z miejsca - syknął.
- Umiem zachować tajemnicę - zarzekała się rozpaczliwie Julia. - I załatwię, żeby Debbie trzymała język za zębami. Przyrzekam ci. - Usiłowała przybrać taki ton głosu, żeby zabrzmiał jak obietnica oznaczająca: "Możesz mi zaufać".
- Aha, nadszedł czas na psychologiczne podchody, co? - Alex zaśmiał się, a zabrzmiało to tak, jakby jego nastrój raptownie się zmienił, jakby się teraz nieźle bawił. - Myślisz, że postradałem zmysły, co? Nic nie rozumiesz. Tak to jest z kotami. Zbyt późno zaczynacie pojmować, co się tu dzieje. Nie, nie jestem wariatem, lecz realistą! Nie chodzi o to, co się dzieje we mnie, lecz co wokół nas. Nie zrozumiałaś doliny, nie?
Nie rozumieć doliny?
Co miał na myśli?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz